niedziela, 21 czerwca 2015

VI

[ONA]

Ach... Kolejna pobudka w ramionach ukochanego. Czy może być coś piękniejszego?
Tak. Może. Biorąc pod uwagę, że ten ukochany nie czuje do mnie tego samego, co ja do niego, to nie ma się czym zachwycać.
Xavier otworzył oczy i spojrzał na mnie zaspany.
- Cześć. - wymamrotał.
Wypuścił mnie ze swoich ramion, podniósł się z łóżka i poczłapał do łazienki. Kilka minut później usłyszałam, jak woda uderza o ściany kabiny prysznicowej.
Wyczołagałam się z łóżka żałośnie jęcząc nad swoją głupotą. Padłam na podłogę i leżałam na niej plackiem, czekając na zbawienie. To moja pierwsza miłość, taka prawdziwa miłość. Tylko dlaczego to musiał być chłopak, który próbował mnie zabić?
- Dlaczego? Dlaczego moje życie jest takie niesprawiedliwe? - jęknęłam.
Chwyciłam kołdrę i szybkim szarpnięciem zrzuciłam ją na siebie. Przy okazji spadły poduszki, ale to mnie nie obchodziło. Zaczęłam owijać się kołdrą, a kiedy w końcu osiągnęłam oczekiwany efekt, ułożyłam się na ziemi, olewjąc cały świat.
Jakimś dziwnym trafem zrobiło mi się na tyle ciepło i wygodnie, że po raz kolejny padłam w ramiona Morfeusza...

***

Byłam w swoim pokoju. Spojrzałam na kalendarz, który wisiał na ścianie. Nędzny, biały papier kalendarza z wypisanymi liczbami wyróżniał się przekreślonymi czerwonym markerem numerami. Obok skreślonej, błękitnej dwunastki świeciła pustką nieszczęśliwa trzynastka. Dzisiaj był kolejny dzień upalnego czerwca, piątek trzynastego, czyli innymi słowy: moje urodziny.
W mojej głowie już formowały się plany na moją osiemnastkę. Spokojny dzień spędzony z rodzicami, a później szalona noc w klubie z przyjaciółmi. Skrzywiłam się myśląc o kacu, który będzie mnie prześladować następnego dnia.
Oficjalnie nie spożywałam alkoholu, ale jeżeli chodziło o wypady z ekipą, nie mogłam sobie pozwolić na trzeźwy umysł. Gra w butelkę, wspólne szaleństwo na parkiecie. Te czynności wymagały ode mnie kompletnego braku świadomości.
Usiadłam na brzegu łóżka i wyciągnęłam ramiona w górę jak najbardziej umiałam. Przy okazji moja już i tak za mała koszulka podniosła się jeszcze bardziej, odsłaniając mój brzuch. Nie przejęłam się tym.
Przejechałam zaspanymi oczami po swoim pokoju. Różowe ściany z błękitnymi akcentami w postaci malutkich kwiatków raziły mnie po oczach. Meble w kolorach białej czekolady poustawiane przy ścianach stały, niczym przestępcy gotowi na odstrzał. Granatowy, miękki dywan miło układał się pod moimi stopami. Zaczęłam jeździć nogami po frędzlach dywanu. Na moje usta wpłynął uśmiech. Ponownie padłam na łóżko i zadowolona wpatrzyłam się w kryształowy żyrandol wiszący nade mną, który zabawnie odbijał promienie światła.
- Witaj nowy dniu. Wszystkiego najlepszego z okazji moich urodzin, dla mnie. - wyszeptałam.
Wstałam i zaczęłam poszukiwania ubrań na dzisiaj. Postanowiłam, że dzisiaj ubiorę się w kwiecistą sukienkę do kolan, zasłaniającą ramiona. Do tego chwyciłam z jednej z szaf zielone sandałki. Rozczesałam swoje blond włosy, związując je w schludną kitkę. Spojrzałam w lustro wiszące przede mną, posyłając mu promienny uśmiech. Dzisiejszy dzień miał być idealny.
Podeszłam do kalendarza, chwyciałam marker i przekreśliłam nieszczęśliwą trzynastkę, po czym wybiegłam z pokoju, prawie potykając się o swoje nogi. Zbiegłam po schodach. Wbiegłam do jadalni i dałam soczystego całusa swojej mamie, a następnie przytuliłam tatę.
- Moja mała córeczka tak szybko dorosła... - powiedział mężczyzna, dyskretnie ścierając łzę z policzka.
- Oj, tato nie rozklejaj się. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco, wychodząc z niedźwiedziego uścisku taty.
- Wszystkiego najlepszego, Ester! - krzyknął mój braciszek, zbiegając ze schodów. Chłopiec podbiegł do mnie i przytulił moje nogi. Na ten widok zaśmiałam się cicho. Kucnęłam i przytuliłam się do brata.
- Dziękuję, Knight.
Mój dziesięcioletni braciszek był bardzo podobny do mnie. Miał krótkie, blond włosy, szmaragdowe oczy, okolone wachlarzem długich rzęs, jasną karnację i uśmiech, potrafiący rozkruszyć nawet najtwardsze serce. Knight niedość, że miał wygląd anioła, to jeszcze był sprawiedliwy, waleczny i bohaterski. Jego imię mówi samo za siebie; miał duszę rycerza.
W moją stronę podeszła mama. Stanęła przede mną i obdarzyła mnie uśmiechem pełnym rodzicielskiej dumy.
- Ach... Jak te dzieci szybko dorastają, prawda Richard? - tata spojrzał wpierw na mamę, a później na mnie.
- Co racja, to racja Sophia. Za pewne nim się obejrzymy, a nasz Knight będzie dorosły.
- I wtedy będę wysoki i będę nawet wyższy od Ester! - powiedział chłopiec, podskakując z rękami wyciągniętymi do góry.
Roześmiałam się głośno razem z rodzicami. Nasz śmiech jeszcze kilka sekund później rozchodził się po ogromnej sali jadalnianej, wyłożonej na przemian białymi i czarnymi płytkami. Ściany jadalni były białe, a przy nich stały szafy z ozdobną porcelaną, czy srebrnymi sztućcami. Na środku sali stał machoniowy stół z krzesłami z tego samego budulca. Salę w nocy oświetlały kryształowe lampy zwisające dumnie z sufitu.
- A gdzie jest Scott? - zwróciłam się do rodziców z nurtującym mnie od kilku minut pytaniem.
- Wszystkiego najlepszego Ester. - ze schodów schodził mój straszy o dwa lata brat. Wyprostowany, stąpał dumnie po schodach, niczym właściciel całego dobytku rodziny Erdhart'ów. Całą czwórką spojrzeliśmy na niego, nie wiedząc w sumie, jak zareagować na jego typowe zachowanie. Nikt z nas nie miał pojęcia kiedy, ani w jaki sposób zrodziła się w tym chłopaku taka duma. Każdy z nas postanowił się tym nie przejmować i traktować go po swojemu.
Dlatego też, kiedy mój brat łaskawie zszedł ze schodów i podszedł do mnie, ja od razu zanurzyłam rękę w jego jasnych włosach, psując jego idealne uczesanie.
- Ester! Co ty robisz?! - powiedział podniesionym głosem, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie przejęłam się tym. Kiedy skończyłam miętolić włosy braciszkowi, zostawiłam je w artystycznym nieładzie i przytuliłam się do brata, gniotąc jego śnieżnobiałą, wykrochmaloną koszulę. Zadowolona z efektu, odsunęłam się w końcu od brata, posyłując mu promienny uśmiech. Chłopak w końcu wyglądał jak on. Tak w zasadzie był starszą wersją Knight'a. Te same oczy, ten sam kolor włosów i identyczna karnacja.
- Też cię kocham, Scott. - chłopak obdarzył mnie morderczym spojrzeniem, ale na tym poprzestał. Po raz kolejny roześmiałam się perlistym śmiechem.
- Dobrze, dobrze dzieci. Najwyższa pora na śniadanie. Pomożecie mi? - spytała mama.
- Tak! - odparliśmy chórem.
Moja rodzina rozpoczęła szykowanie się do śniadania. Biegali w te i wewte, co jakiś czas informując się nawzajem o tym, co trzeba wziąść, albo zabrać.
Uśmiechnęłam się widząc moją ukochaną rodzinę. Byłam szczęśliwa i czułam, że niczego mi nie brakowało.
Nagle, jakby ktoś zmienił film. Zza okien padało krwawe światło. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Byłam w tym samym miejscu, lecz wszystko było inne. Moi rodzice leżeli na ziemi z podciętymi gardłami, dusząc się krwią. Knight i Scott byli przytrzymywani przy ziemi przez dwójkę ludzi, ubranych na czarno. Nie mogłam dostrzec ich twarzy. Raptem ludzie w maskach podcięli gardła moim braciom. Po policzkach Scott'a i Knight'a zaczęły spływać łzy. Mordercy rozpłynęli się w powietrzu. Moja rodzina spojrzała na mnie i jednym głosem wycharczała:
- Uciekaj.
Kolejna zmiana filmu. Byłam z przyjaciółmi na imprezie z okazji mojej osiemnastki. Wszędzie byli ludzie, pachnący potem i alkoholem. Poruszałam się w rytm głośnych basów, otaczających mnie z każdej strony. Byłam szczęśliwa, otumaniona, przpełniona energią i euforią, króre dziko płynęły w moich żyłach razem z ogromną ilością procentów.
Później przed moimi oczami pojawiały się kolejne migawki. Ta sama sala, lecz byłam w niej ja, moi przyjaciele i oni. Ludzie w czarnych ubraniach. Podcinali gardła moim przyjaciołom. Kiedy zamaskowani skończyli swoją robotę, po raz kolejny rozpłynęli się w powietrzu. Moi przyjaciele, tak samo jak moja rodzina kilka minut temu, spoglądali na mnie ze łzami w oczach, mówiąc chórem tylko jedno słowo:
- Uciekaj.
Tym razem przeniosło mnie do miejsca, które ostatnio stało mi się bardzo bliskie. Był to dom Xaviera.
Staliśmy przy sobie, spoglądając sobie w oczy. Nasze emocje wypływały z nas niczym woda z gąbek. Miłość, tęsknota, smutek, radość, szok... Chłopak delikatnie położył dłoń na moim policzku. Spojrzałam na jego usta. On zrobił to samo.
- Zrób to. - wyszeptałam.
Zanim nasze wargi się złączyły, obraz znowu się zmienił. Pojawił się zamaskowany człowiek. Trzymał Xaviera za szyję, dociskając go do ściany dzielącej salon od kuchni. Człowiek wyciągnął sztylet i bez zawahania wbił go w serce chłopaka. Po moich policzkach popłynęły łzy. Padłam na kolana, cicho pochlipując. Morderca zniknął, a Xavier padł na ziemię. Z jego ust wypłynęła strużka krwi. Spojrzał na mnie błagalnie i wyszeptał to słowo:
- Uciekaj.

***

Obudziłam się cała spocona. Oddychałam szybko. Moje serce biło w zabójczym tępie. Po moich policzkach spływały łzy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że siedzę w ramionach Xaviera. Chłopak spoglądał w moje oczy. Rozryczałam się jeszcze bardziej, przypominając sobie jego leżącego na podłodze z sztyletem wbitym w serce. Zostałam mocniej owinięta ramionami. Poczułam usta, składkące delikatny pocałunek w moich włosach.
- Spokojnie, to tylko zły sen. Ćśś... Nic ci się nie stanie. - powtarzał kojącym głosem.
Kiedy w końcu się uspokoiłam, zostałam powoli wypuszczona z ramion. Otępiałe ruszyłam do łazienki, chcąc zmyć z siebie cały koszmar i wszystkie wspomnienia z nim związane. Chłopak nie ruszył za mną.
Weszłam do łazienki, nawet jej nie zamykając. Ufałam Xavierowi, wierząc że nic mi nie zrobi. Wykonywałam otępiale wszystkie czynności. Po długiej kąpieli wyszłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem. Podreptałam na dół w poszukiwaniu ubrań. Znalazłam takowe w szafie chłopaka i wróciłam do łazienki. Szybko się ubrałam. Wróciłam do sypialni, ale nie zastałam tam chłopaka. Ruszyłam na dół. Xavier siedział na krześle barowym w kuchni, a na blacie obok niego stały dwa kubki z parującym napojem. Usiadłam na drugim stołku i chwyciłam jeden z kubków. Pociągnęłam długi łyk. Napój w moich ustach był kawą. Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienia z mojej pobudki w ramionach Xaviera po bourbonowej nocy. W końcu wracałam do siebie. Odetchnęłam głośno z zamkniętymi oczami. Kiedy otworzyłam oczy, na moje usta powrócił utęskniony uśmiech.
- Dziękuję. - powiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Za co? - spytał zaskoczony.
- Udało ci się odgonić koszmar. - odparłam.
- Znowu miałaś koszmar... - Xavier patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. - To zaczyna być dziwne...
- Normalnie mam koszmary. Każdej nocy, odkąd... - do mojej głowy wróciły wspomnienia z tej przeklętej nocy. - Odkąd skończyłam osiemnaście lat. Tego dnia straciłam rodziców.
- Przykro mi. - wyszeptał patrząc na swój kubek.
- Nie mów tak. - machnęłam ręką. - Przecież dobrze wiem, że nie czujesz żalu. Mało kto wie, jak to jest stracić rodziców. - odparłam obojętnie.
- Gdybyś wiedziała... - powiedział, zaciskając dłonie na ściankach kubka.
- Gdybym wiedziała co?
Chłopak coraz mocniej napierał na kubek. Nagle porcelana pękła, a kawałeczki poleciały na wszystkie strony. Xavier sporzał na swoje zakrwawione ręce, a później na resztki po biednym kubku.
- Cholera... - wyszeptał.
Nie odezwałam się. Byłam zszokowana reakcją chłopaka. Zeszłam ze stołka i zaczęłam zbierać kawałeczki porcelany. Zbierałam każdy kawałek, odkładając je na rękę. Kiedy zebrałam już wszystkie części, odłożyłam je na talerzyk, gdzie Xavier również odkładał resztki kubka. Dopiero teraz spostrzegłam, że moje ręce są całe zakrwawione.
- Masz apteczkę? - spytałam.
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Aby nie pokazać ran, schowałem ręce za siebie. Mimo to, brunet natychmiast zorientował się o co chodziło. Chwycił moje ramię, chcąc, abym pokazała mu dłoń. Nie pozwoliłam na to.
- Pokaż ręce
- A co z twoimi dłońmi?
Xavier pokazał mi swoje ręce. Po ranach nie było śladu.
- Pokaż ręcę. - powtórzył ostrzejszym tonem.
Nie stawiałam oporu. Z kamienną twarzą pokazałam brunetowi dłonie. Zaciągnął mnie do zlewu i zaczął obmywać delikatnie rany. Później wyciągnął z szafy pod zlewem średniej wielkości apteczkę. Podczas dezynfekowania, aby mniej odczuwać ból, zaczęłam rozmowę.
- Dlaczego twoje rany zniknęły?
- To było tylko kilka powierzchownych ran. Szybko się zasklepiły. - odpowiedział, nie odwracając wzroku od moich rąk.
- Kłamiesz. - wypaliłem bez ogródek.
Udało mi się przez sekundę uchwycić jego wzrok. Nic nie wyczytałam z oczu chłopaka.
- Owszem, kłamałem.
- To dlaczego nie powiesz prawdy?
Brunet skończył opatrywać moje ręce. Oparł się o blat i spojrzał na mnie.
- Czy nie przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że skoro człowiek kłamie, to oznacza, że nie chce powiedzieć prawdy?
Zamilkłam. Nigdy nie przyszło mi to do głowy. W mojej rodzinie szczerość była podstawą. Mówiliśmy sobie o wszystkim, co nas dręczyło. Nie miałam okazji, aby nauczyć się kłamać. Zawsze były dwie opcje: prawda, albo milczenie.
Chłopak ruszył do salonu, gdzie zaczął przeglądać ubrania w szafie. Nie mając nic innego do roboty, usiadłam na kanapie i czekałam na dalszy zwrot akcji. Brunet wyciągnął jakąś koszulkę i wstążkę, a później rzucił je w moją stronę.
- Co mam z tym zrobić? - spytałam, posyłając plecom chłopaka pytające spojrzenie.
- Założyć. Zrób sobie z tego sukienkę. Powinnaś całkiem nieźle wyglądać.
- Po co mam dobrze wyglądać?
- Już nie pamiętasz? Za kilka minut wychodzimy.
Nie zadawałam więcej pytań. Ruszyłam do łazienki, gdzie założyłam dane mi wcześniej ubrania. Xavier miał rację. Wyglądało to całkiem nieźle, chociaż ta wstążka mi nie odpowiadała...
Wróciłam na dół. Nie zastałam tam chłopaka. Wyciągnęłam z jego szafy czarną koszulę, którą się przepasałam. Wstążką związałam włosy. Wróciłam na górę, gdzie na ścianie korytarza było lustro. Spojrzałam w swoje odbicie.
- Ujdzie. - powiedziałam do siebie.
- Nawet lepiej, ale na przyszłość nie wyciągaj moich ubrań bez pytania.
Odwróciłam się w stronę Xaviera. Spoglądał na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Nie miałam pomysłu na jakąś kąśliwą odpowiedź, więc powiedziałam tylko jedno:
- Dobrze.
- To co? Pora na nas. Jedziemy. - powiedział i zaczął iść w stronę schodów. Nagle stanął i odwrócił się w moją stronę. Z niewiadomych powodów posłał mi uśmiech. - Może jednak wrócisz przy okazji do domu?
Zadarłam głowę do góry i spojrzałam zuchwale w tęczówki o barwie płynnego złota. W mojej głowie przewijały się wspomnienia minionych dni, kiedy to wśród znajomych byłam mieszana z błotem, a w domu czułam się niczym służąca. Nie chciałam tam wracać. Nie teraz.
- Chyba śnisz. Zostaję z tobą, Xavierze.
Wyminęłam chłopaka i ruszyłam pewnym krokiem.
Zapowiadał się piękny dzień, pełen ciekawych przygód. Jakie jeszcze kłody pod nogi dostanę od ciebie, moje drogie życie?



piątek, 15 maja 2015

V



„Strach. Ogromny strach obezwładnia. Przeraża i zdaje się być ostatecznością. Miesza zmysły, odbiera zdolność postrzegania. Zalewa umysł i przejmuje nad nim władzę. Tak samo zresztą jak nad sercem. "

Reichter Nina „Ostatnia Spowiedź" (I Tom)

[ON]

Od: iammermaid@fallmail.com
Do: profesionalbabysitter@vme.com
Temat: Richard Matthew McFarland potrzebuje profesjonalnej opiekunki.
Podczas, gdy me oczy ujrzały to ogłoszenie, wnet zrozumiałem, iż to musi być przeznaczenie.
Oh, Pan MUSI zająć się tym bezczelnym bachorem!
Moja teściowa mdleje ze strachu, kiedy tylko widzi tego "chłopca".
Od kilku lat, jego stan tylko się pogarsza.
Co i rusz widzę to dziecko, jak morduje swoje zabawki.
Cudze lalki barbie wykorzystuje w sposób co najmniej niedorzeczny!
Yego stan z dnia na dzień staje się coraz gorszy. Możliwe, że w końcu zrobi krzywdę całej społeczności istot o mniejszej władzy.

W dodatkowym pliku znajdzie Pan więcej informacji na ten temat.
Proszę o pomoc i przepraszam za moje naganne pismo.
Radzę w najbliższym czasie być wyczulonym na tajemnice, kryjące się w najmniej spodziewanych miejscach.
Z poważaniem.
Louis Devton
Ps. Cena początkowa za wykonanie pracy wynosi 7 mln. $.


- Hmm... Ciekawe - wymruczałem pod nosem, spoglądając w ekran.
Siedziałem w swoim ukochanym, zielonym fotelu z laptopem na kolanach. Przeszukiwałem swoją pocztę, szukając ciekawej oferty pracy.
Zwykły mail, który aż krzyczał klasyką, spoglądał na mnie z rozpaczą. Już za pierwszym razem, kiedy tylko przeczytałem ten tekst, zauważyłem słowo utworzone z pionowo ustawionych liter. Wyraz „POMOCY" mówi sam za siebie. Podejrzewam, że człowiek który pisał ten tekst nie jest na tyle inteligentny, aby kłamać. "Dziecko" potrzebuje opiekuna o twardej ręce, a tym "opiekunem" będę ja.
Usłyszałem ciche kroki zmierzające w moją stronę. Zignorowałem je i dalej przemierzałem otchłań internetu. Skoro znalazłem robotę, to teraz trzeba się do niej przygotować. Należy kupić nowe naboje, impregnaty do noży oraz pistoletów, a także trucizny...
Chwila...
A co z dziewczyną?
Przecież nie zostawię jej samej w domu. Jeszcze zrobiłaby coś głupiego. Poza tym i tak muszę się jej pozbyć.
Właśnie... Co do pozbycia się jej. Mogę to zrobić przed pracą. Mam już plan. Powinno wypalić.
Kiedy usłyszałem, jak Ester siada na kanapie, odezwałem się, spoglądając w komputer:
- Jutro jedziemy do miasta.
- Po co? - spytała zaskoczona.
- Trzeba zrobić zakupy. Poza tym mam robotę. - odparłem zdołowany, ponieważ przypomniałem sobie na czym będzie polegała moja praca.
- Jaką robotę? Gdzie pracujesz?
- Nie twoja sprawa. - odburknąłem.
- Okej... Coś jesteś nie w sosie. Po raz kolejny będziesz chciał mnie zabić? - spytała. Z jej twarzy schodził uśmiech, zastąpiony strachem oraz bezsilnością. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
- Nie zabiję cię. Na razie.
Słysząc to, momentalnie wstrzymała oddech i umilkła. Bała się. Znowu zaczęła się mnie bać.
Dlaczego musiała się zakochać w kimś takim jak ja?! Przecież z takim wyglądem może mieć każdego innego faceta.
- W takim razie ja idę coś porobić... Masz jakieś książki? - spytała. Jej oczy zdradzały strach przed moją osobą.
- W sypialni. Zajmij się sobą. Jestem zajęty. - odparłem z kamienną twarzą. Nie obchodziło mnie co sobie pomyśli. I tak się jej pozbędę, więc równie dobrze może mnie znienawidzić.
Gdy usłyszałem jak dziewczyna wchodzi do sypialni, moje myśli powędrowały do pracy.
Zakupy u Cole'a będą mnie kosztować co najmniej kilkanaście tysięcy dolarów. Do tego należy doliczyć koszty nowych ubrań i jakiegoś pojazdu. Dobrze się składa, że znalazłem sobie pracę, bo na moim koncie zostały ostatnie oszczędności. Przyda się dokarmić portfel, bo za chwilę skubaniec pożre moją najnowszą kartę z bonusami do McDonald'a.
Siedziałem przed komputerem jeszcze kilka godzin, ale nawet ktoś taki jak ja potrzebuje snu, a w szczególności, kiedy następnego dnia musi wykonać brudną robotę.
Z ociąganiem wyłączyłem laptopa, odłożyłem go na stoliczek i ruszyłem do sypialni. Kiedy już miałem wchodzić do pokoju i paść na łóżko, przypomniałem sobie o drobnym problemie.
Problemem tym była mała, wnerwiająca osóbka, leżąca na moim łóżku. Zwinięta w kłębek, opatulona kołdrą, trzymała przy piersi książkę Edgara Allana Poe. Przez chwilę w ciszy wpatrywałem się w dziewczynę. Słuchałem jej wolnego oddechu, regularnego bicia serca. Delektowałem się tymi zwykłymi rzeczami, których nie mogłem doświadczać na co dzień.
Nagle dziewczyna zaczęła się rzucać. Wyglądała, jakby chciała się przed czymś obronić. Po jej policzkach spływały łzy, a z jej ust wyrwał się głośny krzyk.
- Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie! Puszczaj!
Przez kilka sekund gapiłem się na Ester. Byłem tak cholernie przerażony i zdezorientowany...
Dziewczyna, której tak w zasadzie kompletnie nie znałem. Nie miałem zielonego pojęcia czego ode mnie oczekiwała, dlaczego chciała ze mną zostać, dlaczego mnie kochała... ona zaczęła mieć dla mnie znaczenie. Ta cała sytuacja mnie przerasta.
Jak ona mnie wkurza...
Ale ona mnie kocha.
Ale ja chciałem ją zabić.
Ale teraz nie wiem, co zrobić, jak jej pomóc.
Ona ma koszmar. Boi się.
A ja jestem piekielnie zmęczony.
I mam już tego dosyć
Kurde.
Ona mnie fascynuje.
Ona jest piękna.
Ona jest niesamowita.
Ona jest głupia.
Ona jest niezgrabna.
Ona zmieniła moje życie.
Ona jest... Wyjątkowa.
Co zrobić?
Podszedłem do dziewczyny i chwyciłem jej nadgarstki. Potem klęknąłem nad nią, unieruchamiając jej nogi. Ester zaczęła się jeszcze bardziej wyrywać. Wyswobodziła jedną nogę, a następnie szybko ją uniosła...
Ałć...
Przez moje ciało przeszedł niewyobrażalny ból. Jęknąłem głośno, po czym puściłem dziewczynę i stoczyłem się na podłogę.
- Dziewczyno, delikatniej trochę. Daj mi szansę na posiadanie potomstawa... - wyjęczałem, zwijając się na podłodze.
Śpiąca Królewna mnie olała i znowu wiła się na łóżku, wrzeszcząc niezrozumiałe słowa. Po raz kolejny ją unieruchomiłem, lecz tym razem mocniej docisnąłem nogi do łóżka. Teraz trzeba zamknąć jej usta...
Mój mózg wyjął na wierzch wspomnienie pocałunku w lesie. Później przybył kolejny obraz. Ester w samym ręczniku z rozpuszczonymi włosami, stojąca w progu sypialnianych drzwi.
Jej smukłe ciało, tak idealnie układało się pode mną. Jej miękkie wargi tak świetnie pasowały do moich ust...
Xavier, ogarnij się. Pomyśl o czymś innym.
Racja, chłopie. Pomyśl na przykład o... Martwych kotkach. Tak, martwe, zozprute kotki.
Już na samą myśl zupełnie ochłonąłem.
Chwyciłem w jedną rękę oba nadgarstki dziewczyny, po czym delikatnie pogłaskałem jej policzek.
- Ester... Ćśś... Wszystko jest dobrze. Nic ci nie jest. Jesteś bezpieczna. - powiedziałem kojącym głosem.
Mimo, że dziewczyna spała, najwidoczniej zareagowała na moje słowa i trochę się uspokoiła. Przestała krzyczeć, a także skończyła się wyrywać. Powoli jej oddech się wyrównywał.
Lustrowałem dokładnie jej twarz, starłem łzy. Zszedłem z niej i podszedłem do jednej z szaf, aby wyjąć koc. Postanowiłem spać na kanapie, pamiętając o ostatniej, wspólnej nocy, a w szczególności o poranku.
Ruszyłem w stronę korytarza, wymijając machoniową szafkę, która stała obok wyjścia z pokoju.
- Poczekaj... Proszę, zostań ze mną. Nie chcę, aby on znowu mi się przyśnił. - usłyszałem cichy głos, dobiegający z łóżka.
Odwróciłem się. Moje oczy spotkały się z tęczkówkami Ester.
- Prawie cię zabiłem. Kilka godzin temu, prawie się rozpłakałaś ze strachu przede mną. Jakim cudem miałbym odgonić twoje koszmary? - spytałem.
- Nie wiem. To prawda, że się ciebie boję, ale... Chyba po prostu czuję, że mogę ci zaufać. - wzruszyła ramionami i zaśmiała się cichutko. - To śmieszne. Dzisiaj rano wywaliłam cię z łóżka, później zaczęłam po raz kolejny się ciebie bać, a teraz proszę cię, abyś ze mną spał.
I do tego mnie kochasz... Może zwiałaś z psychiatryka?
Panie i panowie! Macie tutaj najprawdziwszy okaz syndromu sztokholmskiego! Pamiętajcie, zdjęcia bez flesza. Do mnie po autografy!
- Czyli mówisz, że mam z tobą spać, tak? - upewniłem się.
- Proszę. To bardzo mi pomoże. Wczoraj zadziałało.
- Wczoraj? Często masz takie koszmary?
Dziewczyna ułożyła się na łóżku. Ziewnęła przeciągle i wtuliła głowę w poduszkę. Poklepała miejsce obok siebie, gdzie rzekomo miałbym po raz kolejny spać.
- Jutro o tym. Kładź się. - powiedziała i zasnęła.
Nie mając innego wyboru, ułożyłem się obok dziewczyny, a już po kilku sekundach spałem.
Tej nocy znowu nie nawiedził mnie żaden koszmar.

środa, 13 maja 2015

IV

[ONA]

Obudziłam się. Pierwsze co poczułam to, tępy ból, rozsadzający mi czaszkę. Jęknęłam głośno. Chciałam się złapać za głowę, ale moje ręce i nogi były unieruchomione.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą twarz Xaviera. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, nie wiedząc, które z nas ma zacząć rozmowę.
- D-dzieńdobry... - powiedziałam niepewnie po kilku minutach.
- Cześć... - odparł zdezorientowany.
Zaczęłam się rozglądać dookoła siebie, by przynajmniej wiedzieć, gdzie się znajduję. Przejechałam wzrokiem po znajomych ścianach w kolorze kawy latte, drewnianej szafie oraz puszystym, kremowym dywanie. Byłam w typowo męskim pokoju. JEGO typowo męskim pokoju.
Boże... Co zrobić?! Co zrobić?! Nic nie pamiętałam, odkąd Xavier nalał mi do mojego kubka z kawą dużą dawkę bourbona.
Spojrzałam na niego. Po raz kolejny miałam okazję zobaczyć jego tors, na który widok zapierało mi dech w piersi. Chłopak oplatał mnie swoimi silnymi, ciepłymi ramionami, a nogę oparł na moim biodrze, jakbym była jakimś dużym pluszakiem. Miał na sobie tylko czarne dżinsy, które idealnie przylegały do jego ciała...
Chwila, dlaczego właśnie teraz muszę rozmyślać nad tym, co ten chłopak ma na sobie?
Zwróciłam ponownie swoje oczy na jego twarz, wyrażającą zdezorientowanie.
- A co jeśli my ze sobą... - wyszeptałam.
Dopiero, kiedy to powiedziałam, zorientowałam się, że nie powinnam tego robić. Moje policzki zaczęły płonąć, a ja odwróciłam wzrok. Po chwili usłyszłam śmiech. Spojrzałam ponownie w oczy chłopaka. Odwzajemnił spojrzenie i powiedział:
- Spoko to ty mi się wpakowałaś do łóżka.
- A-ale kiedy? Nie pamiętam...
- Byłaś pijana. To oczywiste, że nie pamiętasz.
Moje policzki chyba były już gorętsze od lawy. Nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok, a śmiech chłopaka jeszcze bardziej mnie peszył.
- Przestań się śmiać! - powiedziałam wkurzona.
- Z tego co słyszę, to panienka trochę bardziej rozmowna się zrobiła. - odparł ze śmiechem.
- Głowa mnie boli, to dlatego.
- Czyżby? - spytał z tym swoim seksownym uśmieszkiem.
Jak on mnie wkurza...
Ale ja go kocham.
Ale on chciał mnie zabić.
Ale teraz leżymy razem w JEGO łóżku.
On mnie przytula.
A mnie boli głowa.
I mam już tego dosyć.
Kurde.
Ten chłopak prawie mnie zabił.
Ten chłopak mnie pocałował.
Ten chłopak mnie uratował.
Ten chłopak mnie upił.
Ten chłopak ze mną spał.
Wniosek? Walić to. Co mi szkodzi?
- Zejdź ze mnie. - rozkazałam.
Chłopak popatrzył na mnie jak na UFO.
- Rany, dziewczyno... Co ci się stało? Uderzyłaś się gdzieś? - dotknął swoją dłonią mojego czoła. - Nie masz gorączki. W takim razie jakim cudem możesz być taka rozmowna?
Miałam tego dosyć. Z każdą sekundą mój kac coraz bardziej dawał się we znaki. O fak. Zaraz będę...
- Szybko, puść mnie! Zaraz się porzygam!
Chłopak miał teraz oczy jak pięciozłotówki. Szybko się odsunął, a ja pobiegłam na spotkanie z łazienkowym tronem. Kiedy zwracałam kolację, poczułam jak Xavier chwyta moje włosy i delikatnie głaszcze mnie po plecach.
Super. Nie ma to jak męska psiapsiółka...
Gdy już przemyłam usta i twarz, podniosłam wzrok na swojego wybawcę. Ten stał w tej małej, białej łazieneczce z założonymi rękami i przyglądał mi się bez jakiegokolwiek skrępowania.
- Mam coś na twarzy? - uniosłam brew i przybrałam taką samą pozę co on.
Chłopak westchnął i wyszedł z łazienki. Zanim ruszyłam za nim, usłyszałam jego ciche kroki na parterze. Zeszłam na dół i stanęłam obok Xaviera, przyglądając się jego garderobie.
- Co chcesz założyć?
- Co? - spytałam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Nie myłaś się już kilka dni. Nie pachniesz stokrotkami. Wybierz sobie coś i idź się myć. Później wypiorę twoje ubrania. - oznajmił.
Podeszłam do szafy. Wszystkie ubrania były czarne. Tak... Niezwykle trudny wybór.
Chwyciłam coś, co wyglądało na koszulkę. Ze spodenkami było trudniej.
- Masz jakieś spodenki, które nie spadną mi tuż po założeniu? - spytałam, spoglądając chłopakowi w oczy.
- Powinienem mieć... - zaczął grzebać w szafie. - Mam. Może być?
W ręce trzymał bokserki. Spojrzałam nieufnie na chłopaka, a następnie na to, co trzymał w ręce.
- Spokojnie. Są nowe. Niedawno kupiłem.
Szybko zabrałam gacie i podreptałam do łazienki.
Głowa cudem przestała mnie boleć. To chyba dobry znak.
Rozebrałam się i weszłam pod prysznic, zamykając wcześniej drzwi na klucz. Kiedy włączyłam wodę, poczułam jakby milion małych igiełek wbijało mi się w skórę. Szybko zakręciłam kurek i wyszłam z pod prysznica. Owinęłam się szczelnie ręcznikiem, po czym wyszłam z łazienki. Poszłam do sypialni, bo właśnie tam słyszałam, jak ktoś się krząta.
Stanęłam przed chłopakiem. Wciągnął głośno powietrze, kiedy tylko zaczął mnie lustrować. Uśmiechnęłam się na jego reakcję...
Ester, nie po to tutaj przyszłaś.
- Dlaczego nie ma ciepłej wody? - chwyciłam się za biodra i uniosłam brew.
- Bo trzeba ją sobie przygotować. - oznajmił.
- Dopiero teraz mi to mówisz?! - powiedziałam podniesionym głosem.
- Nie pytałaś. - wzruszył ramionami.
- W takim razie teraz mi powiedz, co mam zrobić.
- Chodź, lepiej jak ci pokarzę.
Poszliśmy do łazienki. Starałam się patrzeć na wszystko inne, byleby nie na chłopaka, idącego przede mną. Kremowe ściany, lampy, zawieszone u góry, dające pomarańczowe światło oraz podłoga wyłożona miękką, brązową wykładziną.
W łazience chłopak pokazał mi, że muszę nacisnąć czerwony guziczek, aby włączyć podgrzewanie wody, a zielony, aby wyłączyć. Było tam również pokrętło, ma którym ustawiało się temperaturę.
- Dasz sobie radę?
- Tak, dzięki. A teraz pozwól, że się umyję.
- Jasne. - po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Umyłam ciało z braku laku jego super męskim żelem do ciała, po czym jego super męskim szamponem wyszorowałam włosy. Wychodząc spod prysznica, czułam, że pachnę jak super mężczyzna. Ale zarazem pachniałam też jak Xavier, więc nie miałam nic przeciwko.
Owinęłam się jego czarnym ręcznikiem. Suszarką, którą wygrzebałam wcześniej z szafy, wysuszyłam włosy. Znalazłam również jakąś jeszcze nie otworzoną szczoteczkę do zębów i wyszorowałam nią zęby. Po tych wszystkich czynnościach czułam się jak nowonarodzona.
Spojrzałam smętnie na swoje nowe ciuchy. Założyłam biustonosz oraz majtki, które wcześniej wyprałam i wysuszyłam suszarką, a do tego czarną koszulkę, która sięgała mi prawie do kolan i bokserki.
Swoje brudne ciuchy wrzuciłam do pralki. Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego być może chłopak ma tylko jeden kolor ubrań. Nie musi ich segregować. Wszystkie pierze razem. Muszę przyznać, że jest to bardzo pomysłowe.
Kiedy już ubrana wyszłam z łazienki, poczułam nieziemski zapach jedzenia. Poszłam za nim i dotarłam do kuchni, gdzie Xavier właśnie przerzucał naleśniki. Gdy mnie zobaczył, posłał mi ten swój uśmieszek. Po chwili postawił przede mną talerz cieplutkich naleśników. Bez zastanowienia chwyciłam widelec, który dostałam wcześniej od chłopaka i zabrałam się za konsumowanie. Czując słodycz na podniebieniu, jęknęłam zadowolona. Skończyłam szybko swój posiłek, umyłam talerz oraz widelec, po czym poszłam do Xaviera. Ten siedział w swoim zielonym fotelu z komputerm na kolanach. Siadłam na kanapie, na przeciwko chłopaka.
- Jutro jedziemy do miasta. - oznajmił nagle.
- Po co?
- Trzeba zrobić zakupy. Poza tym mam robotę.
- Jaką?
- Nie twoja sprawa. - odburkął.
- Okej... Coś jesteś nie w sosie. Po raz kolejny będziesz chciał mnie zabić?
Na te słowa chłopak nagle spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Poczułam, jakby zaglądał mi w duszę. Przeszedł mnie dreszcz.
- Nie zabiję cię. Na razie.
Słysząc to, momentalnie wstrzymałam oddech i umilkłam. Bałam się. Znowu zaczęłam się go bać.
Dlaczego musiałam zakochać się właśnie w nim? Dlaczego?!
- W takim razie ja idę coś porobić... Masz jakieś książki? - spytałam z duszą na ramieniu.
- W sypialni. Zajmij się sobą. Jestem zajęty. - odparł z kamienną twarzą.
Nie miałam innego wyboru. Mimo, że nie lubię, kiedy ludzie rozstawiają mnie po kątach, poszłam do sypialni. Wzięłam pierwszą lepszą książkę. "Edgar Allan Poe". Super.
Przeczytałam kilka powieści, które wzmożyły mój strach.
Zabrałam się za kolejną, ale nie wiedząc kiedy, odpłynęłam w sen...

sobota, 28 lutego 2015

III



Strach. Niewielki strach nie przeraża ani nie paraliżuje. Pobudza i wyostrza zmysły, przyśpiesza reakcje. Powoduje nagły skok adrenaliny.
W konsekwencji dodaje siły i odwagi. Sprawia, że wszystko odczuwamy bardziej, mocniej, a każda emocja przybiera na sile”
Reichter Nina „Ostatnia Spowiedź” (I Tom)



                Informacja, którą otrzymałem od Ester, natychmiast dotarła do moich szarych komórek, które rozpoczęły swoją pracę na najwyższych obrotach. Pora wdrożyć plan „B”. Wstałem z łóżka, po czym podszedłem wolnym krokiem do dziewczyny, która nadal sterczała w progu drzwi. Stanąłem pół metra od niej, zaczynając negocjacje.
 - Jesteś pewna swojej decyzji? – spytałem, unosząc teatralnie brew i zakładając ręce na piersi.
 - Tak… Jestem pewna… - nieśmiałość miała wypisaną na twarzy, niczym atrament na śnieżnobiałym pergaminie. To mnie jeszcze bardziej zachęciło do kontynuowania dyskusji.
 Pamiętasz konsekwencje związane z tym wyborem? – chciałem wzmóc jej niepewność. – Czy jesteś świadoma tego, że jeżeli tutaj zostaniesz, to za kilka dni będziesz wąchać kwiatki od spodu?
            Dziewczyna spuściła wzrok na podłogę. Niemalże słyszałem, jak trybiki w jej głowie co i rusz ocierają się o siebie nawzajem, wydając przy tym nieprzyjemne zgrzyty. Panienka z każdą chwilą traciła argumenty.
            Nagle poczułem ogromne zmęczenie. Jakby nie patrzeć, nie spałem już od długiego czasu. Straciłem zainteresowanie dziewczynką i skierowałem się do kuchni. Miałem wybór; alkohol albo kawa. Pierwsza opcja była wielce kusząca, lecz wiązała się z poniesieniem odpowiedzialności za odniesione straty. Mogły to być zepsute meble, spalony dom lub, co gorsze; śmierć niewinnego człowieka.
            Dumając tak, sunąłem niczym zjawa po schodach, oświetlonych leciutkim światłem drobnych lampek, przyczepionych do ściany na kształt wodospadu. Podłoga, mimo że była wyłożona miękką wykładziną, jakimś cudem nie potrafiła ukryć głośnego stąpania mojej towarzyszki.
Nie dość, że bojaźliwa i głupia, to jeszcze niezgrabna…
Podszedłem do blatu i rozpocząłem rytuał parzenia kawy. Ester spoglądała na mnie, jak na czarodzieja, kiedy to zręcznymi ruchami przygotowywałem kawę po turecku. Gdy minęło kilkanaście minut, wlałem napar do dwóch kubków. Jeden z nich dałem dziewczynie, która chwyciła go zdezorientowana i zaczęła się wpatrywać w jego zawartość. Nieprzejęty pociągnąłem duży łyk napoju, czując jak powraca do mnie energia. Zadowolony odetchnąłem w duchu. Przy kolejnym łyku, moje wyczulone zmysły poczuły gorzki smak kawy, a ja odruchowo się skrzywiłem. Podniosłem wzrok na dziewczynkę. Znów stała cicho, nieruchomo i po raz kolejny mnie tym wkurzyła.
Odstawiłem kubek. Wyjąłem z górnej szafki litrową butelkę starego Burbona, a następnie podszedłem do dziewczyny.
 - Daj mi to. – powiedziałem, wskazując na jej kawę.
 - Co chcesz zrobić? – spytała cicho.
 - Zgaduj, Sherlocku. – odparłem wpieniony, po czym wyrwałem dziewczynie kubek, a następnie wlałem do niego alkohol. – Pij. – rozkazałem, wręczając jej zabójczą mieszankę.
 - A-Ale ja nie powinnam…
 - Pij. – powtórzyłem, kończąc dyskusję.
            Spojrzała smętnie na napój i pociągnęła łyczek. Od razu zaczęła kasłać, a z jej oczu płynęły łzy. Na ten widok trudno było powstrzymać śmiech.
            Gdy już doszła do siebie, spojrzała na mnie wilkiem. Ma zdecydowanie zbyt słabą głowę na takie trunki. Jutro rano będzie jeszcze weselej. Odwzajemniłem spojrzenie, zadowolony z efektu Burbona.
 - To co? Pogadasz ze mną? – spytałem rozpromieniony.
 - A ty z czego się tak cieszysz? – dziewczyna dokończyła kawę, co ja zrobiłem już dawno. Odstawiła głośno kubek na granitowy blat i poczłapała do salonu. Rzuciła się na kanapę, nie zważając na moją obecność. Ja również usiadłem, a następnie ponowiłem rozmowę.
 - Jaki jest twój wybór? – spytałem. – Zostajesz ze mną, czy odchodzisz?
 - Zostaję. – odparła niemrawo.
            Mówi tak nawet, kiedy jest pijana?!
 - Dlaczego? Przecież wiesz, że wtedy umrzesz. – powiedziałem z lekką rozpaczą w głosie.
            Dziewczyna spojrzała na mnie poważnie i powiedziała:
 - Kiedyś się dowiesz, Xavierze.
            Siadła prosto, ustawiając ze skupieniem swoje dłonie na kształt pistoletu. Wycelowała je w moją stronę i krzyknęła „bum!”. Odruchowo padłem na podłogę, by uniknąć „pocisku”. Ester widząc, jak zaprzyjaźniam się z podłogą, wybuchła szaleńczym śmiechem, po czym padła na kanapę, niczym trup. Szybko podbiegłem do niej, aby sprawdzić, czy nic jej nie jest. Okazało się, że zasnęła.
            Wyciągnąłem z szafy czarny koc, którym przykryłem dziewczynę, po czym sam poszedłem do sypialni. Już mnie nie obchodziło, czy będę mieć koszmary, czy też w ogóle nie zasnę. Potrzebowałem odpoczynku, ponieważ jutro zapowiadał się równie trudny dzień.
            Padłem na łóżko, a kiedy tylko moja głowa dotknęła poduszki, oddałem swoje ciało oraz duszę w objęcia Morfeusza, zasypiając lekkim i niespokojnym snem…

***

            Chłopak, którego znałem aż zanadto, stał naprzeciwko dziewczyny, opierającej się o zewnętrzną ścianę chatki. Rozmawiali o jakiś drobnostkach.
            Nagle on umilkł, po czym ją zaatakował. Chwycił obiema rękoma jej szyję. Dziewczyna zaczęła się szamotać, próbowała coś powiedzieć, coś zrobić.
Ręką wyczuła pogrzebacz, zawieszony na haczyku przyczepionym do ściany. Złapała narzędzie, a następnie jego ostry koniec wbiła w nogę przeciwnika. Wróg zawył i puścił swoją ofiarę, która pokasłując, padła na kolana. Gdy dziewczyna się uspokoiła, wstała i zaczęła uciekać.
            Chłopak trochę później, również doszedł do siebie. Pobiegł za dziewczyną.
            Pędzili przez ciemny las szybko, jakby na złamanie karku.
            Raptem, ona stanęła. Odwróciła się w jego stronę. Chłopak biegł, z każdą sekundą będąc coraz bliżej. Skoczył na nią, przygważdżając ją do ziemi całym swoim ciężarem, niczym szmacianą lalkę.
            Dziewczyna popatrzyła w oczy przeciwnika, próbując nawiązać z nim kontakt. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, co bardzo ją zdziwiło.
            Wszystko wokół jakby się zatrzymało. Ester spojrzała na mnie i wypowiedziała słowa, które odrzuciły wszystkie moje pytania oraz wątpliwości.
 - Kocham cię. Proszę, nie zabijaj mnie. – wyszeptała.

***

Obudziłem się. Oddychałem tak, jakbym przed chwilą przebiegł maraton. Moja koszulka była cała mokra, dlatego też ściągnąłem i rzuciłem ją przed siebie. Przetarłem twarz, czując pod opuszkami palców kilkudniowy zarost. Rozmyślałem nad swoim snem. Ona mnie kocha?! Przecież jestem mordercą!
Padłem na łóżko i powoli zasypiałem. W pewnej chwili, poczułem jak ktoś delikatnie całuje mnie w czoło, a następnie przytula swoimi ciepłymi, drobnymi ramionami. Krwawe wspomnienia, które tak długo chowałem, zapieczętowane w mym umyśle, wypłynęły na wierzch.

 - Mamo… - wyszeptałem, a po moim policzku spłynęła łza.



wtorek, 10 lutego 2015

II


[ON]

Nagle odzyskałem świadomość. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, ani jak się tutaj znalazłem. Byłem natomiast pewien, że coś jest nie tak.
Poczułem na ustach dotyk czegoś ciepłego i miękkiego, co spowodowało, iż natychmiast otworzyłem szeroko oczy. Ujrzałem przed sobą jej twarz.
Zorientowała się, że na nią patrzę, dlatego też odsunęła się się ode mnie i po chwili tak jak i ja, wnikliwie się we mnie wpatrywała.
Nie byłem zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Podziwiałem jej aureolę blond włosów, drobne usta oraz duże oczy w barwach szmaragdu.
Po chwili dziewczyna spuściła wzrok, a jej policzki zalała czerwień. Spróbowała się ruszyć, lecz jej na to nie pozwoliłem. Nie myślałem o niczym innym, jak o posmakowaniu tych ust ponownie. Ona natomiast, będąc jeszcze bardziej zdezorientowana, wymamrotała wstydliwie.
 - Emm... Wiesz co? Może już byś ze mnie zszedł?
Jej głos zawrócił mi w głowie. Moje pragnienie wzrosło diametralnie.
 - Mógłbyś ze mnie zejść? Ta ziemia jest nieco mokra. - rzekła niepewnie.
 - Och! Weź się na chwilę ucisz! - palnąłem rozgorączkowany.
 - Ale dlacze... - nie mogłem dłużej znieść pożądania palącego moje ciało. Zamknąłem jej usta swymi wargami. Dziewczyna natychmiast się poddała. Poczułem jak w moim umyśle wybucha eksplozja rozkoszy. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Chciałem bardziej posmakować te słodkie usteczka, delikatne, niczym płatki róż. Zacząłem mocniej napierać na jej usta językiem, pieściłem jej wargi.
To było tak nierealne... Tak boskie...
Oczywiście każda przyjemność kiedyś musi się skończyć. Leniwie odsunąłem się od niej, by móc złapać oddech. Dziewczyna leżąca pode mną oddychała szybko i nierówno, a jej źrenice zasłaniały prawie całą tęczówkę.
Gdy minęło już kilka minut, podniosłem się, co po chwili uczyniła również moja towarzyszka.
 - Chodź. Po drodze będziesz mi zadawać pytania. - powiedziałem zachrypniętym głosem, kiedy trochę ochłonąłem.
Ruszyłem przed siebie. Mój instynkt zabójcy prowadził mnie do mego domku umiejscowionego w tym mrocznym, zapomnianym lesie. Mieszkałem tam już kilka lat, bez obaw, że znowu zabiję kogoś, na kim mi zależy. Niestety pewnego dnia przybyła ona i cały misterny plan diabli wzięli.
Bezustannie musiałem powstrzymywać moje mordercze umiejętności. To była męka. Ciągły strach, brak czasu na polowania, niezużyta energia, lecz najgorsze były koszmary, prześladujące mnie każdej nocy.
Za dużo o tym myślę, upomniałem siebie.
         Trzeba pomyśleć o tym, co zrobić teraz.
Brnęliśmy przez ciemny, ponury las do chatki. Mimo, że pozwoliłem dziewczynie zadawać pytania, nie odezwała się ani słowem. Grzecznie dreptała za mną, rozglądając się czujnie po borze. Tylko raz na jakiś czas zerkała w moją stronę, a następnie zawstydzona spuszczała wzrok.
Po paru minutach marszu dostrzegłem domek. Jako, że marzył mi się orzeźwiający prysznic, przyśpieszyłem kroku.
Wparowałem do łazienki, nie zważając na otwarte drzwi i stojącą w nich dziewczynę. Zdjąłem buty, koszulkę i spodnie, zostając w samych bokserkach. Wskoczyłem pod swój prowizoryczny prysznic i oblałem się lodowatą wodą. Strumienie przyjemnie koiły moje zszargane nerwy. W końcu miałem trochę czasu na obmyślenie planu działania.
Gdy skończyłem się myć, owinąłem ręcznikiem dolne partie ciała, po czym wróciłem do salonu, by poszukać świeżych ubrań. W pokoju siedziała moja towarzyszka, spoglądając ślepo przez okno. Wcześniej postanowiłem, iż wpierw się oporządzę, a następnie będę z nią pertraktować.
Podszedłem do swej szafy z ironicznym uśmieszkiem na twarzy i otworzyłem jej skrzydło, czując się jak Łucja z "Narni". Nie kolekcjonuję tam co prawda drzew iglastych, czy też wesołych faunów, lecz wymiary oraz styl tych szaf są bardzo do siebie zbliżone.
Moja garderoba była wielce urozmaicona kolorystycznie. Posiadałem czarne T-shirty, czarne bluzy, czarne spodnie, czarne buty sportowe, czarne koszule, czarne kurtki, czarne piżamy i oczywiście czarną bieliznę. Ach... Ten szeroki wybór. Cóż za porażający wachlarz kolorów!
Chwyciłem pierwsze lepsze ciuchy. Przebrałem się w łazience, po czym podreptałem do dużego pokoju. Dziewczyna nie ruszyła się ani na milimetr. Wyglądała jak mały króliczek, czekający z rezygnacją na swoją nieuniknioną śmierć. Była taka delikatna... taka bezbronna...
 - Nie bój się mnie, już nie gryzę. - powiedziałem półżartem, by rozluźnić atmosferę.
 - Ja... Ja się wcale ciebie nie boję! - mówiąc to, spojrzała mi prosto w oczy. Był to ogromny błąd. Ujrzałem tam jej cały ból, szok spowodowany nagłym kontaktem z rzeczywistością i strach. Strach przede mną.
To mnie nieźle wyprowadziło z równowagi.
 - Słuchaj! Nikt ci nie kazał przyłazić na to zadupie! Jeżeli uważasz się za jakąś pieprzoną Śnieżkę, to wiedz, że ja nie jestem krasnoludkiem! Nie będziesz tu sprzątać, gotować i ścielić łóżeczek!
Od teraz masz wybór. Zabieram cię do najbliższego miasta, a ty stamtąd grzecznie wracasz do swojego domu, zapominając o mnie. Możesz również zostać tutaj, chociaż nie wiem po jaką cholerę, no i wtedy oczywiście umrzesz. - oznajmiłem wpieniony.
"Śnieżka" znowu zaczęła wiercić wzrokiem dziurę w podłodze. Aby dać jej czas na zastanowienie się, poszedłem do kuchni, by zrobić herbatę.
Po kilku minutach wróciłem do salonu. Postawiłem kubki na stoliczku i padłem w swój ukochany, zielony fotel, ustawiony naprzeciw kanapy, gdzie siedziała dziewczyna. Rozsiadłem się wygodnie, po czym wyczekiwałem cierpliwie odpowiedzi. Kilka minut później panienka w końcu się odezwała.
 - Mogę ci zadać wpierw kilka pytań? - zapytała niepewnie.
 - Jasne. Dałem ci na to pozwolenie, już kilka godzin temu. - upiłem łyk herbaty. - Pytaj, śmiało.
 - No więc... Co ci się stało tam, w lesie?
 - A, to... - odwróciłem wzrok, rozmyślając nad odpowiedzią. - Wybacz, ale tego akurat nie mogę ci powiedzieć, dopóki nie poznam twojej decyzji. - odparłem.
 - W takim razie mogę przynajmniej poznać twoje imię?
 - Racja, jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy! - rzekłem zaskoczony. - Mam na imię Xavier, a na nazwisko Cartwright, a ty? - spytałem.
 - Ester... Ester Erdhart. - powiedziała nieśmiało. - Na razie nie mam więcej pytań, ale czy mógłbyś dać mi mniej więcej godzinę, bym mogła pomyśleć o tym, czy zostanę, lub odejdę?
To pytanie mnie zszokowało. Ta dziewczyna naprawdę ma jeszcze jakieś obiekcje?! Prawie ją zabiłem!
Postanowiłem nie okazywać zdumienia, dlatego też śmiało odparłem.
 - Jasne, ja w tym czasie będę w sypialni. Możesz być spokojna. Nic ci nie zrobię, a ty sobie tutaj rozmyślaj. - już miałem iść, gdy przypomniałem sobie o czymś. - Ester, ta herbata nie jest trująca. Możesz ją pić, nie krępuj się. Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to wcześniej. - i z tymi oto słowami zostawiłem ją w pokoju, a sam skierowałem się schodami na górę.
Czas ciągnął się niemiłosiernie. Spojrzałem na zegarek. Pierwsza minuta, druga minuta, trzecia... Powoli odpływałem...
Nie! Nie mogę teraz zasnąć! Jeszcze nie teraz.
Usłyszałem kroki na schodach. widać dziewczyna w końcu podjęła decyzję.
Czekając na jej przybycie, modliłem się do wszystkich znanych mi bóstw, by wybrała odejście ode mnie, dla naszego dobra.
Kiedy w końcu ją ujrzałem w progu sypialnianych drzwi, od razu spojrzałem jej w oczy. Nie zobaczyłem tam już niepewności, czy strachu, lecz odwagę połączoną z walecznością. To był zły omen.
 - Podjęłam decyzję. Xavier, zostaję z tobą, - oznajmiła
No pięknie...


piątek, 6 lutego 2015

I


[ONA]

Biegłam poprzez ciemny las. Wiatr szumiał mi we włosach. Moje serce biło w zastraszającym tempie, obijając się o żebra.
Uciekałam przed nim. Tym, który miał szaleństwo w  oczach, koloru płynnego złota.
Wiedziałam, że jest szybszy ode mnie, a to, że udało mi się wcześniej wbić pogrzebacz w jego nogę, nie miało dla niego znaczenia. Ta „drobna” rana zapewne zdążyła się już zagoić.
Był już coraz bliżej. Za chwilę mnie złapie, a w takim stanie zabije każdego bez chwili wahania.
Czułam, jak moje płuca paliły się żywym ogniem. Nie byłam już w stanie biec dalej. Niech dzieje się, co ma się stać.
Stanęłam zdyszana i zmęczona, a następnie odwróciłam się w stronę swego przeciwnika, który z każdą sekundą był coraz bliżej. W końcu skoczył na mnie i przygwoździł mnie do ziemi, unieruchamiając moje nogi oraz ręce. Patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma, ale niestety mnie nie widział.
Nagle spostrzegłam, że moje policzki zrobiły się mokre. Łzy? Chyba tak, ale dlaczego? Nie są to łzy strachu, desperacji, czy też złości. Są to łzy…  smutku? 
Tak, to smutek, zalewający całe moje ciało, umysł oraz serce. Czy naprawdę już nigdy go nie ujrzę? Czy już więcej nie zobaczę tych ślicznych, lśniących oczu?
Nie! Ja chcę jeszcze żyć! Żyć z nim i dla niego!
W tej chwili przestałam się już bać. Wypowiedziałam słowa, które mi ciążyły na sercu przez tyle dni.
-Kocham cię. Proszę, nie zabijaj mnie. - wyszeptałam do chłopaka, który jak już wiedziałam, odmienił moje życie na zawsze.
Przybliżyłam swoją twarz do jego twarzy, patrząc mu w oczy, a następnie złożyłam pocałunek na jego ciepłych, miękkich wargach, licząc się z tym, że być może widzę go po raz ostatni.
Spojrzałam ponownie w to płynne złoto ,zauważając iż mój
ukochany zaczął patrzeć na mnie… widząc mnie.
Po kilku sekundach spoglądania na siebie nawzajem w zdziwieniu, odwróciłam wzrok, a na moje policzki wstąpiły krwistoczerwone rumieńce. Postanowiłam nie robić z siebie większej idiotki i wstać z ziemi, lecz on nawet nie drgnął...
Czyżby jeszcze chciał coś ode mnie, a może jednak jego chęć mordu jeszcze nie minęła?